Kochanie zabierz z miasta mnie, czyli podróżujemy ROWEREM!

Kochanie zabierz z miasta mnie, czyli podróżujemy ROWEREM!

To, co najlepsze nie może pozostawać w ukryciu. Czas podzielić się setkami kilometrów, które przejechaliśmy podczas naszej pierwszej wyprawy rowerowej. Taki wyjazd zawsze budzi wiele emocji, tym bardziej, kiedy nie ma się bladego pojęcia na temat tego, co się robi. Ale było super! Zakochaliśmy się w Podlasiu. W drzemiących miasteczkach i wioskach. W rozległych łąkach i pastwiskach. W lasach. Jeziorach, rzekach. W ptactwie i krowach. Jakbyśmy cofnęli się do czasów dzieciństwa... Trochę też poznaliśmy Mazury i Suwalszczyznę. Już teraz mogę powiedzieć, wrócimy tam! Z namiotem, fajerką i kubkami na poranną kawę. Z inną uważnością. I spakujemy aparat, zamiast sukienek... 

 
Szczególnie na podjazdach szukaliśmy winnego, komu pierwszemu strzeliła do głowy ta wyprawa! Plan "A" zakładał pociągiem do Giżycka, stamtąd powrót rowerami aż do samego Lublina. Wypalił plan "B". Jedziemy do Białegostoku, zostawiamy samochód i bez zastanawiania wyruszamy. Nie wiedzieliśmy, że Białystok jest tak garbaty, a do tego my i nasze rowery pierwszy raz tak objuczone, że po 15 kilometrach oboje mieliśmy zwyczajnie dość!

Ze względu na atrakcje i raczej pewną bazę noclegową - jeszcze na etapie planowania - zdecydowaliśmy, że w miarę możliwości będziemy poruszać się Szlakiem Green Velo. Warto wspomnieć, że poszliśmy na żywioł. Nie mieliśmy planu podróży, porobionych żadnych rezerwacji, nie wzieliśmy nawet namiotu! A namiot mieć powinniśmy! Dość szybko przyszło i towarzyszyło nam wrażenie, że rowerzyści na jedną noc, w gorącym sezonie są przyjmowani jakby mniej chętnie, łatwo to zrozumieć. Albo faktycznie mieli wszystko zajęte.

Dzień 1. Niedziela. Białystok - Tykocin - Chojnowo (Trzcianne)

Pierwszy na naszej trasie był Tykocin. Swego czasu uznawany za drugi po krakowskim Kazimierzu najbardziej żydowski ośrodek w kraju. Niewielkie klimatyczne miasteczko z oryginalną zabudową, pełne uroku i smacznego jedzenia. Mijaliśmy co najmniej kilka pysznie pachnących restauracji, do których chętnie byśmy zajrzeli. Skorzystaliśmy jednak z okazji posmaskowania oryginalnej kuchni żydowskiej w Restauracji Tejsza. Cymes! Z zabytków, których mimo najszczerszych chęci nie mieliśmy czasu zwiedzić: Zamek, Kirkut, Synagoga, podobno jedna z piękniejszych.

Mając przejechanych ponad 70 kilometrów zatrzymaliśmy się w Domu pod dobrą ręką. Nie mieliśmy ze sobą picia, o piwie nie wspomnę, wszak niedziela bezhandlowa na Podlasiu handlowa bywa tylko do 15, a i o sklepy tutaj trudno. Całe szczęście gospodarze otwarci - czym chata bogata i do tego pełna opowieści... Osobliwy stuletni domek, w którym nocowaliśmy zdobył wyróżnienie w konkursie na najlepiej zachowany zabytek budownctwa drewnianego w województwie podlaskim. Czas się zatrzymał.

Dom pod dobrą ręką

 

Dzień 2. Poniedziałek. Chojnowo - Osowiec - Augustów

Leniwe poranne przeciąganie i znowu na rowerach... Stojąc! O matko! Prosto na carską Twierdzę Osowiec przy trasie Białystok - Ełk, znajdującą się na terenie jednostki wojskowej. Bez przewodnika wejść się tu nie da. Co ciekawe twierdza ta nigdy nie została zdobyta. Tym bardziej poczuliśmy dreszcz. Udało nam się zwiedzić muzeum twierdzy, udostępnioną część naziemną oraz rozległe korytarze podziemne Fortu I.

Następnie Doliną Biebrzy udaliśmy się w kierunku Augustowa. Po przejechaniu 78 kilometrów marzyliśmy o prysznicu i wygodnym spaniu. Wykonaliśmy parę telefonów. I jakoś tak, nie wiedzieć jak, na nocleg (ze swojskim śniadankiem) zatrzymaliśmy się u 80 letniej Pani, która co prawda nie wynajmuje pokoi, ale czasami przyjmuje pod swój dach strudzonych rowerzystów. W przyjemnie tętniącym życiem Augustowie wyskoczyliśmy też na szybką randkę.

IMG 20190812 164109975 HDR 2

Dzień 3. Wtorek. Augustów - J. Wigry - Suwałki - J. Hańcza

Trasa w znacznej części prowadziła wzdłuż Jeziora Wigry. Gapiliśmy się na malowniczość drzew odbijających sie w krystalicznie czystej wodzie. Patrzyliśmy pod koła na wystające dość wredne korzenie i inne urozmaicenia terenu. Tym sposobem, nie wiadomo kiedy dojechaliśmy do Suwałk. A w Suwałkach wygwizdów, pagóry i nieuprzejmi kierowcy. Wiemy, wiemy, to byli przyjezdni. :) Kierowała nami silna pokusa, żeby zajechać do Magdy i Maćka. Jednak po tysiącu telefonach za noclegiem, to Hańcza stała się celem i drogą przez mękę naszego wtorkowego pedałowania. Przejechaliśmy tego dnia 87 kilometrów, ale miałam wrażenie, że cały czas było pod górę... Podjazdy nas wykończyły. Dotarliśmy grubo po 20. Kiedy myślicie - najgłębsze jezioro w Polsce, to jaki kierunek przychodzi wam jako pierwszy? Dokładnie tak, na północy - nie południu, o my głąby! Zachwycające tereny i ogromne skupisko głazów z epoki lodowcowej (o średnicy do 8 metrów). I nie mówcie, że oczywiste i znane, bo ja nie wiedziałam, biorąc poprawkę, że mogłam ze szkoły zapomnieć... 

Hancza 2

ewa


Dzień 4. Środa. J. Hańcza - "Trójstyk" - Puszcza Romnicka - Gołdap

Deszcz. A ja uparłam się jak oślica, że chcę do Trójstyku, czyli miejsca gdzie stykają się granice Polski, Litwy i Rosji. Nadrobimy 20, to nadrobimy! Pogoniliśmy. W punkcie styku granitowy słup Wisztyńcem nazwany. Rozejrzeliśmy się, zrobiliśmy parę fotek, uważając, żeby żadna z naszych stóp nie stanęła na części betonu leżącego już po stronie Obwodu Kaliningradzkiego. Był tego wyraźny zakaz! I od razu moja przekorna myśl: Tomek, następna wyprawa właśnie tam! Tak w ogóle, tego dnia czułam w sobie dziwną radość, podejrzewam, że to w wynik kumulacji endorfin. :)

Tymczasem wyznaczyliśmy kierunek Gołdap - Gołdapi, Gołdapia, Gołdapju - jakkolwiek się to odmienia. Okazało się niewielkim miasteczkiem przy granicy z Rosją. Na miejscu warunki rewelacja. Pobyt rozpoczęliśmy degustacją miejscowej nalewki, po czym wyciągiem krzesełkowym wjechaliśmy na szczyt Pięknej Góry. A tam jedyna w swoim rodzaju kawiarnia obrotowa z panoramicznym widokiem na miasto, las wiatraków i jezioro Gołdap. Doleciały 74 kilometry.

trojstyk
IMG 20190814 191457236 HDR 2

 

Dzień 5. Czwartek. Gołdap - Giżycko - Górkło

15 sierpnia. Święto! Kierunek - Giżycko. Wow! Hej, z góry, z góry jadą Mazury... mój pierwszy raz na Mazurach, ekstaza, ekscytacja, endorfiny. Ech, mamy co wspominać! Godzina 17, a my na plaży miejskiej. I my i rowery dupami do góry. Chłoniemy chwilę. A może byśmy czegoś poszukali? Jakiegoś noclegu, cuś? Dzwonimy, Giżycko po korek! Jeszcze spokojni jedziemy trasą na Mikołajki pewni, że znajdziemy coś po drodze. Z Giżycka do Mikołajek szosą jest 26 kilometrów. Wydawało się wystarczająco dużo. Można powiedzieć, że dzwoniliśmy do każdych drzwi. Dzwoniliśmy wręcz obsesyjnie do godziny 21. Nic, żadnego wolnego łóżka. Zrobiło się ciemno. Zimno. A na trasie tylko my sami. Prawdę mówiąc, to już się denerwowałam. Stanęłam przy jakiejś bramie i mówię: Tomek, dalej nie jadę, pierdolę, poproś, niech nas wpuszczą do stodoły. Dziękujemy Adamowi, któremu zrobiło się nas najzwyczajniej w świecie żal. Adam kombinował, obdzwonił wszystkich znajomych po kolei, łącznie z księdzem. Załatwił nam mega apartament, co prawda jeszcze 8 km trzeba było dojechać, ale później już tylko upragniony sen. A zegarek pokazał tego dnia ponad 91 kilometrów.

Dzień 6. Piątek. Górkło - Mikołajki - Górkło (32 km)

Lepiej trafić nie mogliśmy. Nowiutkie Apartamenty 14 Chata  tuż przed Mikołajkami i cudowni młodzi właściciele. Zabawiliśmy u nich dwie noce. Rano byliśmy absolutnie zauroczeni miejscem. Okazało się, że mieszkamy nad samym jeziorem Jagodno, przy niewielkim porcie Żurawi Kąt. Już na luzaka i bez tobołów pojechaliśmy do Mikołajek liznąć prestiżu i zobaczyć o co tyle hałasu. Jednak zapowiadany koncert Oj TAM w Tawernie Piękna Sally w Żurawim Kącie przyciągnął nas bardzo szybko z powrotem. Oj TAM ukradli moje serce. Na równi z szantami śpiewaliśmy Bieszczadzkie Anioły!  I jeszcze gospodarze czekali na nas przy rozpalonym ognisku. Takie sierpniowe noce mogłyby nie mieć końca... To oczywiście niewielka namiastka tego, jak dobrze się tam czuliśmy.

mikol

ojtam


Dzień 7 i 8. Sobota, Niedziela. Górkło  - Osowiec (Biebrzański Park Narodowy) - Białystok

Przed południem, po gościnnej jajecznicy, wyruszyliśmy w niechcianą podróż szosą w kierunku Białegostoku. Google pokazywało 160 kilometrów, mieliśmy to przejechać w dobę. Zahaczając rzecz jasna! o Trójstyk, tym razem historyczny, bo z 1545 roku. Wypoczęci, jechało się super, pogoda dopisywała, nastroje też. Zeszliśmy z kółek po 100 kilometrach. W Osowcu. Na niedzielę zostało już tylko 60. I to były najgorsze, najbardziej ciężkie i głupie kilometry, pod górę, pod wiatr i niestety w kierunku domu.

Przejechaliśmy 596 kilometrów...

O Blogu

Mój minimalistyczny blog o tym, że w życiu potrzebna jest równowaga! O tym, co mnie najbardziej inspiruje, co napędza. O spójności, intuicji i zgodzie na bycie sobą. O pasji niosącej radość. Lekko o sekretach motywacji. O relacjach. Trochę o modzie. Co nieco o jedzeniu. Nic o polityce. Swojski rozdział o podróżach. Wszystko w odniesieniu do Slow Life. Trochę też o tym, co mnie nie obchodzi i do szczęścia mi nie jest potrzebne. Zapraszam. Ewa